Zimowy ranek przed weekendem.
Obudziłam sie i wyjrzałam przez okno. To, co zabaczyłam po prostu mnie
przeraziło.
Wszystko było zasypane śniegiem. I to nie byle jak!!!
Na samochodach czapy śniegu, który dalej sypał bardzo
obficie, nic sobie
nie robiąc z tego, że właśnie wybieram się na weekend i ma być piękna
pogoda.
Wyjazd we wcześnie zaplanowane miejsce stał się nieaktualny.
Zasiedliśmy więc do narady i stwierdziliśmy, że w taką pogodę to tylko
w góry.
Nie bardzo byliśmy zdecydowani w jakie miejsce, ale to wyszło po drodze.
Tym razem padło na Zakopane.
Po przyjeździe do Zakopanego mile zaskoczyło nas, że Camping "Pod
Krokwią"
jest czynny. Na dodatek na jego terenie działa cały czas restauracja,
do której
później chodziliśmy na przepyszną szarlotkę na ciepło z
kremem. Palce lizać!!!
Na terenie campingu była też wypożyczalnia sprzętu sportowego.
Dodatkową atrakcją było to, że widzieliśmy z okien kampera skocznię
narciarską.
W sobotę odbywały się tam imprezy sportowe i można było miło
spędzić czas.
Miły pracownik campingu odśnieżył nam miejsce na postój i
podłączył prąd.
Pogoda, na szczęście, się poprawiła i przez cały weekend było
słonecznie.
Ci, którzy zjeżdżali na nartach udali się na Kasprowy Wierch.
Reszta towarzystwa udała się na długi spacer po Zakopanym.
Spacer po Krupówkach, udekorowanych jeszcze świątecznie, był
samą
przyjemnością. Tym bardziej, że natknęliśmy się tam na występującego
Pana Witka, postać dosyć znaną Polakom ze środków masowego
przekazu.
Pan Witek okazał się osobą tak brawurową, jak go pokazywali i opisywali.
Dosyć dużo czasu spędziliśmy, słuchając jego wesołych piosenek.
Osobliwa atmosfera Krupówek urzekła nas. Wszędzie musieliśmy
zajrzeć.
Na koniec spaceru umówiliśmy się na wieczorną przejażdżkę
bryczką.
Wypad okazał się świetnym pomysłem. Uatrakcyjniło go pieczenie
kiełbasek.
Na zakończenie Basia (czyli nasz wspaniały konik) zawiozła nas na
camping
pod same drzwi campera, gdzie zostawiła po sobie dużą pamiątkę.
Niestety, musieliśmy ją zaraz sprzątnąć.
Na następny dzień wybraliśmy się na Gubałówkę.
Po zjeździe z Gubałówki poczuliśmy wilczy apetyt i udaliśmy
się na posiłek.
Zamówiliśmy szaszłyki po góralsku - porcję dla
każdego. Gdybyśmy wiedzieli,
ile będzie tego jedzenia, to zamówilibyśmy 1 porcję na 2
osoby.
Nie daliśmy rady zjeść nawet połowy tego, co nam przyniesiono.
Bardzo miły kelner w góralskim stroju zapakował nam resztę w
styropianowe
pojemniki i mieliśmy jeszcze wyżerkę na kolację w kamperze.
Przed wyjazdem do domu obejrzeliśmu sobie pomysłowo zabudowaną przyczepę
campingową, która stała pozostawiona na zimę na campingu.
Bajeczna !!!
Wypad był tak udany, że szkoda było wracać do domu. Ale coż... wszystko
ma swój koniec i początek. Zapakowaliśmy się do campera i w
drogę!!!